Pain część 1
Dopięłam swoją czarną walizkę w biało-pomarańczowe kwiatki. Usiadłam na
niej i ciężko westchnęłam. Dzisiaj lecę do Los Angeles. Wiele osób mówi mi, że
podjęłam głupią decyzję – w końcu mieszkam w Nowym Yorku, wielkiej metropolii. Nigdy
nie lubiłam tego miasta. Wydaje mi się, że wszędzie jest syf i chaos. Nie wiem
czy Los Angeles będzie inne. Ale coś mnie do tego miasta ciągnie. Przede wszystkim
chcę wyrwać się z rodzinnego domu. Nie to, żebym nie kochała swojej rodziny czy
coś takiego. Po prostu nic nie jest tu poukładane po mojemu. Każdy kubek innego
koloru, pełno jaskrawych barw… Coś strasznego. W dodatku moi bliscy bardzo mnie
irytują. Są tacy… nie wiem jak to nazwać. Małomiejscy? To chyba dobre słowo. Mimo,
że mieszkamy w ogromnym mieście, oni są strasznie zamknięci. Swoim sposobem nie
dziwię się im – mamy tragiczną przeszłość. Ojciec… Nawet nie chcę o nim mówić.
Strasznie nas zranił. Wszystkich. Jednak przez ostatnie lata zdołałam o tym
zapomnieć, a oni dalej to rozpamiętywali. Po policzku spłynęła mi łza. Szybko
ją wytarłam rękawem bluzki.
- Annabeth! – zawołała mnie moja matka.
- Już schodzę! – odkrzyknęłam.
Kiedy weszłam do kuchni moja mama podała mi wielką torebkę niewiadomego
pochodzenia. Spojrzałam na nią pytająco.
- Jedzenie. – powiedziała z promiennym uśmiechem.
Przewróciłam oczami. Cała mamusia – kochana a jednocześnie usiłująca zabić mnie
ilością żarcia. Wzięłam torbę i ucałowałam ją przelotnie w policzek.
- Do usłyszenia mamo. – rzekłam.
- Jesteś pewna, żeby cię nie…
- Mamo mówiłam Ci, że sama dojadę sobie na lotnisko.
- Okej, okej – mama uniosła ręce w obronnym geście.
- Pa Jo – uściskałam siostrę, którą nie wiadomo skąd się tam znalazła.
- Do zobaczenia Annabeth. – powiedziała Jo ze smutkiem na twarzy.
Wyszłam z domu czując jednocześnie pustkę i wielką
radość. Czytasz = Komentujesz ;))